Forum POCZEKALNIA Strona Główna POCZEKALNIA
Klub Literacki SAiPKO
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sidła

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POCZEKALNIA Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wanda Szczypiorska




Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:40, 07 Kwi 2010    Temat postu: Sidła

Sidła

Pracę na czas wakacji w Prezydium Powiatowej Rady dostałam po znajomości.
W budynku B mieścił się Wydział Zdrowia. Weszłam do pokoju zastawionego ciasno biurkami, a tam wskazano mi drugi, mniejszy, gdzie siedział mój przyszły szef – doktor P.. P. wstając na powitanie popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem głodnej jaszczurki. Ja też mu się przyjrzałam. W nieokreślonym wieku, stanowczo za stary, 40, może 45, z ptasią główką, niedużą, łysawą, w przykrótkich spodniach… Złagodził wyraz twarzy, zamienił go na przyjemny uśmiech. Z góry wiedział, że mnie przyjmie, to było już ustalone, ale i tak mój wiek i wygląd prawdopodobnie mile go zaskoczyły.
Nie czekałam długo na załatwienie formalności. Ankieta, świadectwa, badania lekarskie, angaż. Biurko i zakres obowiązków. Starzy pracownicy, skromne panie ubrane schludnie i panowie w mniej schludnych garniturach, przyjęli mnie bez niechęci. Zostałam instruktorem i mogłam rozpocząć urzędowanie. Poznawałam nieznane mi dotąd dźwięki, zapachy, nagłe ożywienie, kiedy powstawał konflikt na korytarzu i wlokący się bezruch. Oczekiwanie na koniec dnia.

Doktor P. jeździł w teren służbową warszawą. Ja jadac do wiejskich Osrodkow Zdrowia prosiłam o podwiezienie doktora P. Zgadzał się (czemu nie?) traktując mnie z wyniosłą pobłażliwością. Samochód, garbatą warszawę prowadził pan Stasio, zawodowy kierowca, człowiek arogancki i nieprzystępny. Często dosiadał się jeszcze ktoś. Jeśli to był inspektor czuwający nad stanem higieny w restauracjach, to nigdy z nami nie wracał, kończył swoją trasę w kompletnym zamroczeniu alkoholowym. Jeśli dosiadała się inż. Bułka, fachowiec od instalacji wodno kanalizacyjnych – było weselej. Podczas, gdy ona pobierała próbki wody z chłopskich studni, można było rozprostować kości, rozejrzeć się, wysłuchać lamentów gospodarzy. Ja i doktor P. mięliśmy wspólny cel. Moim zadaniem była kontrola zeszytów, w których lekarz zapisywał pogadanki na tematy medyczne, wygłaszane do pacjentów stłoczonych przed gabinetem w poczekalni (sprawdzałam tylko daty), a doktor P. wizytował Ośrodki ogólnie. Wnikliwie przyglądał się wnętrzom, potem długo rozmawiał na osobności z kierownikiem, na ogół dobrym znajomym. Rzadziej wrogiem.
Wracaliśmy zwykle późnym popołudniem, trochę bardziej zbratani, ale raczej na dystans, ja wciąż jeszcze onieśmielona. Minęło kilka dni, może dwa tygodnie, nieoczekiwanie coś się zaczęło dziać pomiędzy mną, a doktorem P.; czułam na sobie jego wzrok. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Być może zjawiłam się tak nagle, z obcego mu świata, przyszła artystka, ktoś niezwykły… Ale dla mnie on też był zagadką. Nieco odrażającą, ale pociągającą zarazem. Widać również niezbyt pewny siebie, rozmawiał ze mną trochę tak, jak z dzieckiem, albo z kimś, do kogo trzeba się przystosować. Obserwowałam go. Inteligent. Lubił czytać historie wojen, nie ze względu na martyrologię, raczej strategię i taktykę. Podobno miał spory księgozbiór. Próbowałam dyskretnie dowiedzieć się czegoś o nim od pań w biurze. Wiedziałam już – nie żonaty, ale nie całkiem samotny. Od dawna związany z czarnooką, zamężną dentystką. Jej mąż, ona i doktor P. stanowili dziwaczny trójkąt. Dentystka nie kryła poufałości w kontaktach z doktorem P. – to widziałam na własne oczy, jej mąż nie okazywał zazdrości (przynajmniej publicznie), a doktor P. bardzo cenił męża. Cały ten układ od dawna już kręcił się w łagodnym rytmie.

A tego lata miało wydarzyć się coś, podobno nadzwyczajnego, jedynego w swoim rodzaju. Miał przybyć do powiatu filmowóz z województwa. Właśnie przyszło pismo w tej sprawie. Wodząc palcem po mapie sporządziłam dokładny plan trasy, ustaliłam terminy, zawiadomiłam listownie wiejskie szkoły. Potem przez kilka dni przyjeżdżał z Warszawy samochód-buda, przypominający pojazd do przewożenia więźniów. Kierowca, nijaki i zamknięty w sobie młody człowiek, był jednocześnie kinooperatorem. Przywoził płaskie puszki z filmami o przestrzeganiu higieny, zarówno w obejściu, jak i osobistej.
Lato było pogodne i suche, a my jeździliśmy po bezdrożach. Pewnego dnia nasz samochód, obciążony dodatkowo agregatem prądotwórczym, utknął w głębokim piasku na drodze prowadzącej do wsi, leżącej gdzieś, w dzikich ostępach powiatu. Zostałam na straży, a kierowca poszedł po pomoc piechotą. Przybiegli mieszkańcu podnieceni widokiem samochodu. Zdarzenie musiało być wyjątkowe. Mężczyźni, trochę bardziej obyci z techniką, wyciągnęli nas z piasku końmi, a milczące, zdumione dzieci odprowadziły biegnąc obok samochodu do samej szkoły. Frekwencja, jak zawsze zresztą, była zapewniona, treść filmów nie miała istotnego znaczenia, a mężczyzn interesował agregat prądotwórczy.
Spodobała mi się ta wieś. Wydawała się nieskalana cywilizacją. Operator robił swoje, a ja wymknęłam się z dusznej salki i wędrowałam po opłotkach. Od dzieciństwa lubiłam opowiadać o wszystkim, co mnie spotkało wymyślonemu rozmówcy. Tym razem był to doktor P.. To jemu opowiadałam o tej szczególnej przyjemności, jakiej doznałam idąc w nabrzmiałej upałem ciszy, najpierw pod osypującym się zboczem pagórka pachnącego macierzanką, a potem gdzieś, na tyłach gospodarstw, w pobliżu rozwalających się parkanów, za którymi kłębił się bujny nieład przydomowych ogródków. Od strony obór zapachniało gnojówką i mlekiem. Zauważyły mnie psy i zaczęły szarpać się na łańcuchach. Odeszłam w stronę pól. Otworzyła się przede mną przestrzeń. Było naprawdę pięknie. Opowiadałam doktorowi P. o sobie i o tym, co widzę, o zapachach i o tej szczególnej ciszy pełnej dźwięków. Widziałam, jak uśmiecha się przyjaźnie, wszystko rozumie. Naprawdę, był doskonałym rozmówcą.
Osobą życzliwą, godna zaufania wydawała się również inżynier Bułka. Doktor P. też ją cenił, choć jej tego nie okazywał. Bywał w stosunku do niej przyjacielski z domieszką lekkiej ironii, z która także się nie zdradzał. Brzydka, prostoduszna, lubiła wszystkich, nawet naszą koleżankę Rachelę. Rodzice inżynier, starzy Bułkowie, mieli solidne podstawy zamożności: na swoich żyznych polach w pobliżu Wisły uprawiali kapustę.
W ogrodach dojrzewały pierwsze owoce. Inżynier Bułka poprosiła o dzień wolny na zbiór porzeczek w swoim gospodarstwie. Nie byłam przy tym, nie wiem, jak to się stało, że ja i doktor P. zostaliśmy przez nią zaproszeni. Wyruszyliśmy z samego rana garbatą warszawą, biorąc na ten dzień, obydwoje, delegacje służbowe, jak spiskowcy. ( Pan Stasio zachowywał w takich sytuacjach dyskrecję, będącą źródłem jego wyniosłej pogardy). W samochodzie siedziałam, jak zawsze, na tylnym siedzeniu, a doktor P. z przodu, lekko tylko odwrócony w moją stronę i poufale uśmiechnięty.
Rodzice inżynier Bułki (jak ona miała na imię?) przyjęli nas gościnnie śniadaniem. Przyjechaliśmy wszak pomóc w zbiorach. Niestety. Wizyta wprowadziła pewien nieład i opóźnienie, a oni nie liczyli chyba, że nasza obecność na coś im się przyda. I rzeczywiście. Doktorowi P. nie wypadało wziąć do ręki koszyka. Należał do grona powiatowych „towarzyszy” i nie mógł, ot tak sobie, pracować, jak równy z równym. Stał więc tylko pomiędzy krzakami i patrzył. Ja – to co innego. Starałam się być użyteczna. Nie próżnowałam. Jadłam porzeczki. A jakże. W tych czasach bywałam wiecznie głodna.
Nie pamiętam zbyt dobrze wydarzeń całego dnia. Wiem tylko, że lekko na rauszu po obfitym śniadaniu, bardzo wesoła i szczęśliwa, śmiałam się z niewyszukanych dowcipów pana Bułki. Zrywając owoce kucałam pomiędzy rządkami i w pewnym momencie, nagle, podnosząc się z klęczek, nadziałam się całym ciałem na uporczywy, nieco szklisty wzrok pana P…. Było to spojrzenie szczególne, jak odruch, nad którym się nie panuje. Musiałam znieruchomieć na chwilę. Poczułam przyjemne osłabienie, coś w rodzaju nieważkości w ciepłej kąpieli. Uśmiechnęłam się, ale pan P. nie odwzajemnił uśmiechu. Trwaliśmy tak, nie wiem jak długo – ja lekko zażenowana. To była obietnica czegoś, co wydawało się nieuniknione..

Gorąco. W dni bez wyjazdów czas wlókł się niemiłosiernie, potęgując uczucie absurdu. Byłam pewna – to ja jestem winna temu, że siedzę bezczynnie, nie mogąc sobie wymyślić żadnego pożytecznego zajęcia. Obok mnie, biurko w biurko, urzędowała pani Rachela, nieufna, jakby stale czymś zagrożona, zachowująca się jak ptak gotowy do odlotu. I odleciała. Jeszcze tego lata. Z całą rodziną nie mówiąc, dokąd. Inne panie robiły wrażenie bardzo zapracowanych. Sporządzały arkusze statystyczne, wypełniały formularze. Z powodu remontu przeniesiono nas z budynku B do niskiego baraku, gdzie były pokoiki dwu i trzy osobowe, wyłożone płytami pilśniowymi i wystrzępionym linoleum. Do nisko osadzonych okien zaglądało zielsko. Widać było pnie sosen.
Doktor P. dostał osobny gabinet daleko od mojego pokoju. Widziałam przez okno, kiedy wchodził i kiedy wychodził z baraku. Wiedziałam, że kiedy bardzo się spieszy, a jednocześnie ociąga i wreszcie z determinacją rusza piechotą, to idzie z pewnością do Komitetu PZPR.
Ukryty w swoim gabinecie, był teraz niedostępny i tajemniczy. Wzywał mnie do siebie oficjalnie. Szłam pełna niepewności i emocji. W każdej chwili mógł ktoś wejść, więc nasza dziwaczna rozmowa toczyła się dwutorowo. Mówiliśmy o sprawach służbowych, pozbawionych wszelkiego znaczenia i o czymś zupełnie innym, dotyczącym mojego samopoczucia, czego bym chciała, a czego nie i dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej – również bez sensu. Obydwoje poruszaliśmy się po ciasnym pokoiku, krok w tą, krok w tą. Czekałam podniecona na te rozmowy, jednocześnie bojąc się całego tego, związanego z nimi skrępowania. Chętnie zwierzałabym się panu P., ale on chyba tego nie oczekiwał. W tym ciasnym pokoiku miałam nad nim przewagę nie wiedząc, jak ją wykorzystać. Wolałabym być obiektem troski i opieki doktora P., a wyczuwałam w jego zachowaniu niepokój. Domyśliłam się, że musiał coś w sobie przemóc, zanim mnie wezwał.
Wyjazdy w teren to, co innego. Widząc, ze pan Stasio podstawia warszawę, pytałam grzecznie Doktora, czy mogę pojechać razem z nim. On uprzejmie wyrażał zgodę.

Pod koniec lata wybraliśmy się dość daleko, na sam kraniec powiatu. Tylko we dwoje, nie licząc oczywiście pana Stasia. Rozmowy doktora P. z lekarzami dziwnie się przeciągały. Załatwiłam swoje sprawy i łaziłam po okolicy, jak zawsze, z ciekawości wstępując do miejscowego geesu, gdzie można było obejrzeć przedmioty w mieście niespotykane, a tu do niczego nie przydatne. Było popołudnie, kiedy wreszcie jechaliśmy w stronę O. Doktor zapytał, czy nie jestem głodna. Byłam. Odbył lakoniczną rozmowę z panem Stasiem, pan Stasio wiedział, w którym miejscu zboczyć z trasy, podjechaliśmy pod duży, drewniany dom, przed którym stała grupka mężczyzn wyglądających na nietrzeźwych. Domyśliłam się. To była ta gospoda, o której mówiono półgębkiem uśmiechając się znacząco – prywatna restauracja. Doktor P. powiedział, że specjalnością restauracji jest krupnik – musimy spróbować. Krupnik okazał się brązową wódką, własnoręcznie sporządzana przez właściciela. Prywatnego właściciela, co już samo w sobie było czymś niezwykłym, kelnera i barmana w jednej osobie. Coś niecoś obiło mi się o uszy podczas tych letnich miesięcy. Restaurator miał przywileje. Odwiedzali go „towarzysze” z powiatu, którzy znaleźli tu cichą przystań w salce na zapleczu, z daleka od wścibskich oczu. Tego dnia nikogo z wyjątkowych gości nie było, o czym widocznie wiedział doktor P.. A jednak usiedliśmy w sali ogólnej, na wszelki wypadek, dla uniknięcia dwuznacznej sytuacji.
Siedzieliśmy we dwoje. Pan Stasio nieco dalej, rozparty, nie pił, no może jeden, albo dwa – w powrotnej drodze mógł natknąć się na milicjantów wyczekujących na jakikolwiek przejeżdżający samochód. W restauracji podawano schabowego z kapustą, ale my zamówiliśmy coś w rodzaju kiełbasy na gorąco, kiełbasy własnej roboty, która też miała być rarytasem. Piliśmy tek krupnik i byłam już pijana, szczęśliwa, skupiona wyłącznie na doktorze P.. Stał się kimś wyjątkowym. Już nie widziałam jego wąskich ramion i nienaturalnie wypukłej klatki piersiowej. Miałam przyjaciela. Kochałam go. Chciałam się dowiedzieć, czy on też mnie kocha, czekałam na jakiś znak. Ale nie pytałam. Nigdy nie pytam mężczyzn, czy mnie kochają. Wiem to bez zadawania pytań. Doktor P. jednak był czujny. Nie wysyłał jednoznacznych sygnałów. Utrzymywał mnie w niepewności. Czułam jego wyższość i moją całkowitą zależność. Dawał mi to odczuć. Posunął się nawet do ironii. To dlatego, że się upiłam. Postanowiłam nad sobą zapanować, zrobiłam wysiłek, ale wtedy cała sala z panem Stasiem i pijakami siedzącymi po kątach zawirowała, znalazłam się w oku cyklonu… Trochę to trwało, zrobiło mi się głupio. Wychodząc z tego zawirowania zobaczyłam twarz doktora P., spiętą, zaczerwienioną.
Zbieraliśmy się do wyjścia. Trzeba mnie było podtrzymać. Kiedy podprowadzili mnie do warszawy, uparłam się, że teraz ja będę siedziała z przodu. Doktor P. nie chciał na to pozwolić; tym razem mieliśmy siedzieć z tyłu oboje. Trwały przez jakiś czas targi, perswazje… Na nic. Postawiłam na swoim z zaciętym uporem. Miałam mętlik w głowie, ale to wiedziałam: szykowali mi coś, na co nie byłam gotowa, a zresztą… krępowałam się pana Stasia. Doktor zachowywał się jakoś dziwnie. Wyglądał na urażonego i milczał przez całą powrotną drogę.
W następnych dniach rzadko wychodził z gabinetu. Za to częściej zaczęła bywać czarnooka dentystka. Przyjrzałam się jej dyskretnie przez okno mojego pokoju, kiedy wchodziła do baraku – zauważyłam lekki, czarny zarost nad górną wargą. Przychodziła służbowo. Była szefową wszystkich dentystów w powiecie i miała pełne prawo przesiadywać godzinami w gabinecie doktora P.. Kiedy rozmawiali ze sobą na korytarzu, doktor P. ostentacyjnie demonstrował poufałość, jaka ich łączyła i robił to szczególnie głośno w mojej obecności. Dentystka miała około czterdziestu lat. To niemożliwe. Kobieta w tym wieku nie może się już podobać. Byłam pewna, że łączy ich tylko przyjaźń i właśnie to sprawiało mi pewną przykrość. Bo moje kontakty z doktorem P. pozbawione były tej zażyłości. Stale utrzymywał się między nami dystans. Okazywał mi nadmierne zainteresowanie, albo niczym nieuzasadniony chłód. A ja… Tak, brakowało mi go. Rozmawiałam z nim bezustannie, szczególnie podczas bezczynnego siedzenia za biurkiem. Wsłuchując się w odgłosy z korytarza, czekałam na coś, co mogło się wydarzyć i wymyślałam różne sytuacje. Wszystko było możliwe.
Nie wiedząc, co robić ze sobą, wyglądałam przez okno. Do Wydziału Zdrowia należała Opieka Społeczna. Wchodzili i wychodzili interesanci; wyniszczone kobiety, biedacy, ludzie zagubieni, a często starzy bywalcy. Przychodzili alkoholicy skierowani przez milicję na przymusowe leczenie – Wydział Zdrowia załatwiał formalności. Zdarzały się w związku z tym awantury, które budziły ogólną ciekawość. Ale to na zewnątrz. U mnie było cicho. W szufladzie miałam książkę. Udawałam, że coś piszę i nachylałam się nad otwartą szufladą. Plotka, że nic nie robię, nie pozbawiłaby mnie posady, ale byłaby upokarzająca.
Zawsze wiedziałam, czy doktor P. jest, czy go nie ma i zawsze na coś czekałam. Kiedy przesiadywał w swoim pokoju, mogło wydarzyć się coś niespodziewanego, kiedy wychodził, mógł wrócić lada chwila. Najgorzej było wówczas, kiedy wiedziałam na pewno, że go nie ma i nie wróci. Ogarniała mnie wtedy nuda i nieprzeparta chęć wyjścia z biura. Mogłam wyjść w każdej chwili, wszyscy tu wchodzili i wychodzili, pretekstów nie brakowało. Trzeba było mieć jednak jakiś cel, choćby taki, jak kupno gazety, a wtedy spacer przez miasto dawał odrobinę przyjemności. Potem można było połazić leniwie, zajrzeć tu i tam i wrócić przed czwartą przyśpieszając kroku przed samym wejściem do baraku, zademonstrować pośpiech i zaangażowanie.
Doktor P. bywał w Komitecie, bywał u Przewodniczącego i też demonstrował pośpiech i zaangażowanie. Kiedy pan Stasio woził inspektorów sanepidu, mógł, być może, pojechać pociągiem do Warszawy, żeby połazić po księgarniach – nie musiał się nikomu tłumaczyć. Albo mógł pół dnia przesiedzieć w gabinecie dentystki. W wyobraźni widziałam go właśnie tam. Przestałam prosić o podwiezienie do Ośrodków Zdrowia, dawałam do zrozumienia, że mogę się bez niego obejść. To on miał zrobić jakiś gest, żeby przywrócić porozumienie, które było pomiędzy nami. Owszem, pewnego dnia zapytał, czy nie mam czegoś do załatwienia w S.. W Samochodzie siedziały jeszcze dwie osoby, rozmawiali we trójkę bardzo serio i doktor P. nie zwracał na mnie uwagi. W pewnej chwili zdawało mi się, że zawadziłam o jego spojrzenie, ostre jak szpikulec, ale to był tylko moment. Nie wiedziałam jednak, co o tym myśleć.
Padał deszcz. Na postojach nie chciało się wysiadać z samochodu. Na tylnym siedzeniu porobiły się wygodne wgłębienia od nadmiernego zużycia, w jednym miejscu wystawała sprężyna. Zatrzymaliśmy się przed sklepem wyznaczonym do kontroli, inspektorzy pożegnali się i wysiedli, pan Stasio skorzystał z okazji i poszedł na stronę. Zostaliśmy sami, ja na tylnym, a on na przednim siedzeniu. I wtedy zdarzyło się coś dziwnego; świat wokół nas, jak gdyby przestał istnieć, jak nagła fala ciepła połączyło nas porozumienie bez słów. Siedziałam z opuszczoną głową, ale czułam na sobie jego wzrok. Bałam się ponownie podnieść oczy, bałam się w tej chwili czułości i nadziei zobaczyć nagle żałosną brzydotę człowieka, na którym mi zależało. Bałam się uzyskać przewagę. Poczuć litość, być może. Krótka chwila. Wrócił pan Stasio poprawiając po drodze rozporek. Doktor P. odzyskał pewność siebie. Pojechaliśmy dalej.
Pod koniec tygodnia inżynier Bułka zaprosiła znajomych, mnie również, na prywatkę do brata, lekarza, z okazji wydarzenia naprawdę wyjątkowego – brat właśnie dostał talon na wartburga. Doktor Bułka mieszkał w bloku, w prawdziwym mieszkaniu z łazienką. Inżynier nocowała tam od czasu do czasu, kiedy nie chciało jej się wracać na wieś.
Przyjechałam nieco spóźniona – goście już się zebrali. Rozbierając się w korytarzyku usłyszałam gwar dochodzący z pokoju. W medycznym światku wszyscy się znali, a ja byłam nowa i zbyt młoda, jak na to towarzystwo. W pierwszej chwili stałam się atrakcją, która jednak szybko się opatrzyła. Goście siedzieli wokół dużego, rozstawionego stołu pełnego zakąsek, sałatek, śledzików i butelek koniaku. Żona doktora, również lekarz, wyjechała do Bułgarii po kożuch – pomiędzy stołem a kuchnią krzątała się inżynier Bułka, zaaferowana i radosna. Rozmawiano, jak zwykle, o głupocie pacjentów – niewyczerpanym źródle lekarskich anegdot. Potem, kiedy gwar zaczął się zlewać, a niektórzy zapomnieli o ostrożności, półsłówkami o sprawach dla mnie niejasnych, bo dotyczyły ważnych osób w powiecie, nie wymienionych z nazwiska – wszystko w domyśle. Najlepiej wydawał się być poinformowany doktor P., ale robił wrażenie niezwykle dyskretnego. Tylko bardzo delikatne aluzje. Nikt nie miał mu tego za złe, wręcz przeciwnie. Był tu osobą ogólnie poważaną, chociaż od dawna nie praktykował jako lekarz.
Siedzieliśmy obok siebie. W ten sposób usadowił nas doktor Bułka. P. nalewał mi koniak do kieliszka. Na twarz wystąpiły mu nienaturalne rumieńce. Było duszno, sino od dymu. Gospodarz usiłował otworzyć okno mocując się z ramą. Wreszcie się udało.
Po kilku kieliszkach koniaku miałam poczucie ciepła, bliskości, duchowej wspólnoty z doktorem P., byłam pod jego opieką, interesował się mną, wiedziałam o tym, chociaż inni mogli tego wcale nie zauważyć. Nie włączałam się do rozmowy, na to byłam zbyt onieśmielona; miałam wrażenie, że gdybym się odezwała mój głos nie byłby słyszalny, tak jakbym niemo poruszała ustami – nikt by na to nie zwrócił uwagi. Rozmowa przestała już być ogólną wymiana zdań, porobiły się grupki, w których rozmawiano pomiędzy sobą. Usiłowałam skoncentrować zainteresowanie to na jednej, to na drugiej, ale nie mogłam się skupić i nic nie rozumiałam, tak jakbym siedziała za szklana szybą.
Lekko chwiejąc się od zasiedzenia i alkoholu wstałam, żeby wyjść do łazienki. W łazience przejrzałam się w dużym lustrze czując rozczarowanie. Przed wyjściem z domu wyglądałam lepiej. Teraz oczy jak gdyby zmalały i rozszerzyły się pory twarzy. Wróciłam do pokoju jeszcze mniej pewna siebie. Goście przesiedli się na kanapę, niektórzy stali, każdy brał, co chciał ze stołu, a doktor Bułka otworzył barek w meblościance, bo okazało się, że zabrakło koniaku, wyjął dwie butelki i szybko go zamknął.
Muszę nabrać pewności siebie. Muszę. Gdzie jest doktor P.? Siedział w fotelu. Nalałam sobie pełny kieliszek i usiadłam na poręczy fotela – głowa doktora P. znalazła się poniżej mojego ramienia. Dlaczego nic nie mówi? Dlaczego się nie odzywa, tylko patrzy przed siebie, jakbym była nieobecna? Zauważyłam, że drga mu kolano. Ktoś go zagadnął, włączył się z ożywieniem do rozmowy. Wypiłam całą zawartość kieliszka i po chwili miałam przykre uczucie, że do twarzy przylepił mi się nienaturalny uśmiech, jak skurcz, którego nie mogę się pozbyć. Ludzie kołysali się, przemieszczali, co rusz wyłaniała się jakaś twarz, na której starałam się skupić uwagę, po czym znikała z pola widzenia. Wydawało mi się, że gości jest mniej, gdzieś się podziali… Powychodzili? Uświadomiłam sobie, że muszę wracać do domu, bo ucieknie mi ostatni autobus. Inżynier Bułka, która teraz była moją serdeczną przyjaciółką... Katarzyna… tak Katarzyna miała na imię – znalazła się w pobliżu. Powiedziałam, że muszę do domu. Ależ nie, w takim stanie to wykluczone, są dwa pokoje, nie ma problemu, mogę zostać. Poczułam ulgę. Doktor P. nie ruszył się z fotela. On też nie mieszkał w O., ale nie zastanawiałam się, jak wróci do siebie, wcale mi to nie przyszło do głowy. Siedzieliśmy we czwórkę. Jak to się stało? Czułam, że nie przełknę już ani kropli alkoholu. Byłam tak zmęczona, że mogłabym zasnąć byle gdzie. Zauważyłam, że siedzę na kanapie obok doktora P. i opieram się o niego całym ciałem, chociaż nie sprawia mi to przyjemności, jest jakiś twardy, kanciasty, a potem to mija i jestem sama. Trzeźwieje, czując jednocześnie narastający ból głowy. Inżynier Bułka – Katarzyna mówi do mnie, że będę spała w sąsiednim pokoju, a ona z bratem – tu. W korytarzu są drugie drzwi do małżeńskiej sypialni. Wchodzę tam. Ktoś je zamyka za mną.
A tam, na szerokim małżeńskim tapczanie, leżał doktor P. rozebrany do skąpego podkoszulka, przykryty kołdrą do polowy. Lewą rękę wyciągnął w poprzek łóżka w geście zaproszenia. Taka sytuację przeczuwałam przez cały czas, może nawet chciałam, żeby tak się stało, ale to był inny doktor P.. Nie ten pożądany, nieco ironiczny i powściągliwy, inny, jakiś żałosny. W podkoszulku, z gołymi rękami, z wypukłą, chudą klatką piersiową i z takim wyrazem twarzy… Wiedziałam – muszę podejść do łóżka. Rozebrać się? Wykluczone. Paliła się nocna lampka. Usiadłam na łóżku jakoś tak niewygodnie. Doktor P. przygarnął mnie do siebie, wydawało się, że muszę upaść na niego całym ciałem, ale nie, zaparłam się, zesztywniałam. W tej szamotaninie jego ruchy były nieporadne, a ręce, to wpijały się we mnie, to przypominały macki. Kołdra zsunęła się, zobaczyłam granatowe gacie do kolan i chude nogi. Nie mogę, nie, nie mogę. Ale dlaczego? Po prostu. Nie mogę. Jest mi niedobrze. Wyjść, wyjść jak najszybciej. Jest noc. Jest mi niedobrze, to znaczy – mdli. Doktor P. trzyma mnie jak w szponach. To nie jest doktor P. Jego mała główka, pomarszczona szyja i ostry nos są takie odrażająco ptasie. I ta pokorna prośba w oczach… Okropne. Wyjść, wyrwać się wreszcie. Jestem przy drzwiach, a potem na korytarzu. Zrywam z wieszaka płaszcz, nie wiem, gdzie jest torebka. Nie mogę otworzyć wyjściowych drzwi. Jak się to otwiera? Wreszcie wolna. Zbiegam na dół.
Nie miałam zegarka. To był z pewnością środek nocy. Chłodna noc. Droga do domu prosta, szosą dziesięć kilometrów, na skróty bliżej, ale przez las. Pojdę szosą. Ruszyłam przed siebie.

W poniedziałek inżynier Bułka przyniosła moją torebkę nie pytając o nic. Doktor P. Był nieuchwytny. Wczesnym rankiem wezwał pana Stasia i pojechał w teren zupełnie sam. Nie widziałam go przez cały dzień. Czekałam w swoim pokoju, zerkając w okno. Zjawił się dopiero następnego dnia i nie wychodził na korytarz. Domyśliłam się, że mnie unika.
Pewna swojej przewagi, zapukałam do jego gabinetu. Miał zwyczaj krzyczeć głośno zza drzwi: wejść! Weszłam. Oczekiwałam czegoś innego. Zobaczyłam doktora P. obcego i wyniosłego. Nie wiedziałam, po co tu przyszłam. Gwałtownie szukałam jakiegoś pretekstu. I wtedy to przyszło samo. Powiedziałam, że muszę złożyć wymówienie i wrócić na studia. Trochę zawaliłam, ale może się uda. Czy za porozumieniem stron..?
Doktor siedział sztywno i nieruchomo, pogrążony w papierach. Co robić? Może wyjść? Kiedy podniósł na mnie wzrok, oczy miał zaczerwienione i zmętniałe. Płakał?
- Dobrze – powiedział cicho.

Stało się. Moja decyzja dla mnie samej była przykrym zaskoczeniem, a jednak po namyśle wydała się słuszna. Miałam już trochę pieniędzy, mogłam kupić zimowe buty. A zresztą – jakoś będzie. Może uda się zarobić dorywczo. Byłam podniecona, zarówno swoim postanowieniem, jak i niewątpliwą przykrością, jaką ta nagła zmiana sytuacji wyrządziła panu P…
I czegoś było mi bardzo szkoda. Studia to szklany klosz, bytowanie nierealne, a tu było prawdziwe życie, zwykli ludzie. I doktor P.
Zostać w tym świecie na zawsze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wanda Szczypiorska dnia Pon 17:05, 10 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Anna Kulesz




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 108
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:22, 14 Lip 2010    Temat postu:

Miła Pani Wando,
to pierwsze Pani opowiadanie, jakie przeczytałam.....rewelacja!
Wstałam dzisiaj w niezbyt dobrym nastroju i kręcąc się po pokoju zastawionym podróżnymi torbami, szukałam sposobu, żeby go sobie poprawić......no i wpadłam w...SIDŁA. Samo życie, samo życie.....zauroczenia, rozczarowania...klimat tamtych lat....Świetnie Pani to opisała, a doskonale dozowane napięcie nie pozwala oderwać się od lektury.Czyżbym znalazła nowy sposób na dobry dzień?
Pozdrawiam
Anna


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wanda Szczypiorska




Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:27, 14 Lip 2010    Temat postu: Sidła

Dziekuje pani Aniu. Pani pochwała, to być może dobre rokowania dla ksiażeczki

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Małgorzata K-N




Dołączył: 24 Mar 2010
Posty: 173
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 23:18, 25 Lip 2010    Temat postu: Czekam

Pani Wando,
czekam na książkę Smile))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maria
Moderator



Dołączył: 18 Mar 2010
Posty: 228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otwock

PostWysłany: Pon 11:42, 26 Lip 2010    Temat postu:

No właśnie. To opowiadanie jest częścią całości, która ukazała się już drukiem w wydawnictwie RADWAN. Opowiadania Autorki znam i czytam je z przyjemnością. Teraz czekam, aż Ksiegarnia Radwan przyśle mi zamówiony egzemplarz. Bo najbardziej lubię mieć papierowe wydania literatury. Czytać i zasypiać z książką w ręku.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Henryk Musa




Dołączył: 06 Sie 2010
Posty: 650
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Sob 21:03, 17 Mar 2012    Temat postu:

Sidłą czasu czychają na nas wszędzie. Z jednymi się godzimy i nie chcemy się wyzwolić, z innych - szybko uciekamy, by ........... w paść w inne.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum POCZEKALNIA Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin